Zapiski z Hiszpanii

Zapraszamy do lektury „Hiszpańskiego pamiętnika”. Tekst i zdjęcia Mikołaj Wróbel (klasa III)

Wyjazd do Sevilli rozpoczyna się sennie jako, że na lotnisku spotkaliśmy się o godzinie 4:00 rano. Podczas trzygodzinnej przesiadki na lotnisku w Niemczech duża część śpi, a inni szwendają się po pustych jeszcze o tej porze dnia kuluarach wielkiego terminalu. Po dotarciu do Sevilli szukamy zagubionego bagażu, gdy więc docieramy nieco spóźnieni do swoich rodzin, jemy obiad i większość z nas odpoczywa, choć znajdują się i tacy, którzy próbują swoich sił z hiszpańskim dubbingiem w lokalnym kinie.

Zgrubsza przeciwnie przedstawia się dzień następny, w którym to pełni energii jedziemy do Kadyksu; dzień ten wypełniony jest przechadzkami, żartami, sesjami zdjęciowymi i wszelkiej maści konwersacjami, od tych nieco bezsensownych i wypełniających nam nudę, aż po te głębokie dyskusje na tematy doniosłe, poważne, nurtujące i ciekawe.

Chociaż wycieczka do niegdyś wielkiego hiszpańskiego portu nie jest z tych najdłuższych, to wieczór mimochodem przynosi silne wrażenia; w końcu ile razy w życiu zdarza się mecz FC Sevilli na stadionie oddalonym o zaledwie 15 minut drogi piechotą od domu? I tak jedyne w swoim rodzaju widowisko i dwie godziny spędzone w prawdziwie hiszpańskiej atmosferze, wraz z lokalnym street foodem z budki przed stadionem, pozytywnie zamykają pierwszy dzień na wyjeździe.

Następne dni upływają pod znakami porannej nauki w szkole językowej, przerw na kawę i churros, aklimatyzacji w Andaluzyjskiej kulturze oraz popołudniowego zwiedzania najpiękniejszych i najciekawszych miejsc w Sevilli; począwszy od pałacu królewskiego i katedry, a na archiwum kolonii iberoamerykańskich skończywszy.

Wieczory są duszne i słoneczne, ale mimo dopisującej pogody znajdujemy czas i siłę by wyjść wieczorem na miasto i poczuć w pełni klimat tego miejsca; panującego tu powszechnego uwielbienia do wystawnych wieczerzy przy lampce wina i talerzu Jamón Ibérico; rozmów o wszystkim i niczym wśród rodziny, przyjaciół lub znajomych; śmiechu i spędzania dobrze wieczornego czasu, gdy powietrze stygnie, a rozgrzany asfalt jeszcze długo przypomina upalne popołudnie.

Mamy też chwilę by pokręcić się bez celu po okolicach w poszukiwaniu niczego konkretnego; czegoś co „zaprosi” nas do siebie; czasem będzie to bar czy lodziarnia, innym razem sklep z jedwabnymi sukienkami lub wszelakimi wyrobami z pomarańczy, ale jedno jest pewne – czas ten nie jest zmarnowany.

Ostatni dzień w stolicy Andaluzji również nie zawodzi – żegnamy się z, choć krótko znanymi, to bardzo przez nas polubionymi, nauczycielami i po uświetnionej naszymi autorskimi fotografiami gali zakończenia kursu robimy sobie zdjęcia z naszymi hiszpańskimi tutorami i udajemy się do domów – nie na długo, bo chwilę później jesteśmy już po drugiej stronie miasta, by zanurzyć się w ostatnią podróż w bogatą historię i sztukę Sevilli w Muzeum Sztuk Pięknych nad spokojnymi wodami Gwadalkiwiru.

Jednakże spokojnymi (jak te wody) nam być w owym momencie trudno, jako że tego wieczora czeka na nas jeszcze jedna atrakcja. Żegnamy się więc szybko, ale czule z naszym wspaniałym przewodnikiem i w pośpiechu wracamy do domów, by przygotować się na ostatnie wyjście na miasto przed powrotem do Polski.

Wreszcie zbieramy się i wsiadamy w autobus, który wiezie nas na drugą stronę rzeki. Tam wysiadamy i po szybkim zapełnieniu żołądków oraz sesji zdjęciowej na moście idziemy do miejscowego baru; będziemy tam tańczyć, rozmawiać i dobrze się bawić. Przed północą trzeba jednak wracać, więc po wybawieniu się i wyszaleniu, żwawym krokiem idziemy w stronę mieszkań. Drogę tę pokonujemy nie bez drobnych przeszkód (takich jak zgubiony kolczyk), ale co najważniejsze – w dobrej atmosferze, doskonale wieńcząc wieczór, dzień i cały nasz wyjazd.

Następnego dnia poranny wylot i szybka podróż nie pozostawiają dużo przestrzeni do rozmów, natomiast odmiennie przedstawia się sytuacja na lotnisku w Monachium, gdzie czasu i miejsca mamy aż nadto. Wykorzystujemy więc okazję, by zjeść, porozmawiać i pograć w karty przed ostatnim etapem naszej podróży – krótkim lotem do Warszawy.

Na lotnisku Chopina wszyscy się cieszą i żegnają jakby mieli się widzieć ostatni raz w życiu – tylko po to, by spotkać się znowu w szkole po weekendzie – ale jakby nie patrzeć jesteśmy usprawiedliwieni, bo przecież ten tydzień w Hiszpanii wydaje się, jakby był całym rokiem.